Jak często powinniśmy publikować posty na blogu? Raz na miesiąc? Za rzadko! Codziennie? Kto ma na to czas! Jak to jest z tym blogowaniem? Ile powinniśmy pisać i publikować żeby potrzymać zainteresowanie czytelników ale samemu nie urobić się po łokcie?
Wyobraź sobie taką scenę. Styczeń, 6 rano. Dziewczyna w piżamie, zawinięta w koc siedzi przed komputerem. Obok niej stoi parujący kubek kawy który stygnie z każdą kolejną minutą. Dziewczyna nie zwraca na niego uwagi – publikuje post na bloga, ale zanim to zrobi musi poprawić zdjęcia.
Wiesz kim jest ta dziewczyna? To ja, dwa lata temu. Ktoś powiedział mi, że aby być dobrym blogerem trzeba publikować dużo i często. Dlatego na moim poprzednim blogu publikowałam posty codziennie. Prowadziłam bloga o modzie miejskiej i codziennie wrzucałam na niego zdjęcia modnie ubranych ludzi których udało mi się sfotografować „na mieście”. Codziennie rano, przez kilka ładnych miesięcy, na blogu pojawiał się codziennie nowy wpis.
Jeden post = jeden dzień
Taki system miał dobre i złe strony.
Z jednej strony był rytm którego mogłam się trzymać. Wiedziałam, że to jest coś co robię codziennie i przyznam szczerze. Co więcej zaskakująco szybko weszło mi to w nawyk. Z drugiej strony miałam przez to mniej czasu na publikowanie bardziej wartościowych, dłuższych tekstów. Coś za coś – czas nie jest z gumy.
Do podobnych wniosków na temat codziennego blogowania doszedł Jacek Kłosiński, który w zeszłym roku eksperymentował z codziennym pisaniem (Jacek publikował krótkie teksty przez 90 dni). Jak sam przyznaje, ten eksperyment był dla niego ważny ponieważ wyrobił mu nawyk codziennego pisania. Co ciekawe codzienne pisanie nie miało żadnego wpływu na statystyki – na blogu nie nastąpiło dzięki niemu żadne „tąpniecie”. Po 90 dniach Jacek zakończył eksperyment (którego podsumowanie możecie przeczytać tutaj).
Pisanie „na zapas”
Jeszcze inna metodę stosuje Joanna Glogaza. Podczas konferencji BloSilesia podzieliła się z nami swoją techniką – otóż Joanna siada do pisania raz w miesiącu – i wtedy tworzy większość jeśli nie wszystkie swoje teksty na dany miesiąc. Ta metoda ma z pewnością duże zalety – kiedy jesteś „w ciągu” pisania, po prostu to robisz. Nie rozpraszasz się i nie rozmieniasz na drobne wyszukując lub robiąc zdjęcia, przygotowując grafiki do postów, nie musisz walczyć z formatowaniem w wordpressie. Po prostu piszesz – i to jest super.
Zalety? Każde rozproszenie jest równoznaczne z utratą czasu na wdrożenie w kolejne zadanie (to jest właśnie największy mit multitaskingu). Jeśli zatem zajmuje sie tylko pisaniem, to nie tracę czasu na skakanie między zadaniami – prawdopodobnie jestem więc w stanie napisać więcej w krótszym czasie.
Wady? Po pierwsze – takie podejście będzie wymagałoby żelaznej dyscypliny. Po drugie – żeby usiąść i napisać hurtem 8 tekstów na bloga trzeba mieć na to zarezerwowane całkiem sporo czasu. Po trzecie – z doświadczenia wiem, że do takiego „wielkiego” zadania zbierałabym się bardzo opornie i wymyślała całe mnóóóóstwo wymówek – to zadanie z kategorii „słoń”, a ja wolę małe „żabki”.
To co ja dla siebie wynoszę z tej metody?
- Myślenie „do przodu” – aby napisać hurtem 8 tekstów trzeba wiedzieć o czym chce się pisać. Aby zbudować plan takich tekstów – muszę wiedzieć jakie tematy warto byłoby poruszyć na blogu w nadchodzących miesiącu. Szczególnie przydaje się to w okresach gdy teksty mają określoną „datę przydatności do czytania” – np. 25 grudnia definitywnie zamyka okres kiedy mogę pisać o rzeczach związanych z przygotowywaniem do świąt. Z drugiej strony bez sensu w ostatnim tygodniu przed świetami bombardować czytelników serią postów (np. dzień po dniu) dotyczących świąt. I tu przydaje się kalendarz wydawniczy postów, o którym napiszę przy innej okazji.
- Tworzenie tekstów „na zapas”. Teksty pisane na zapas to trochę takie blogowe „oszczędności” na czarną godzinę. Nie raz i nie dwa spotkają Cię nieprzewidziane sytuacje, gdy nagle okaże się, że przez dwa tygodnie nie będziesz nic pisać na blogu bo „coś” Ci na to nie pozwala (np. choroba, wakacje, zapierdziel w pracy).
Co ciekawe – pisanie tekstów na zapas to jedna z tych rzeczy, o których blogerzy często wspominają odpowiadając na pytanie „gdybym mogła dać sobie jedną wskazówkę na początku blogowania…”.
Tyle ile trzeba
Ostatecznie myślę, że odpowiedzią na pytanie „jak często publikować posty na blogu?” jest odpowiedź na pytanie: jak bardzo angażujące są Twoje teksty? Ile czasu czytelnicy potrzebują na ich „wdrożenie” (o ile dajesz w nich jakieś rady, podpowiadasz strategie działania)?. Jak szybko są w stanie skonsumować tworzone przez Ciebie treści?
I na koniec – Jak często twoi czytelnicy są w stanie czytać Twoje teksty?
Czy jeśli będziesz publikować co 2 dni nie przejesz im się? Nawet od jedzenia tortu bezowego można w końcu dostać mdłości.
A ty jak często publikujesz na swoim blogu?
A tymczasem, do zobaczenia na Insta
Pozdrawiam
Ola Foryś | @wild.rocks
Inne artykuły o Instagramie na blogu Wild Rocks, które mogą Cię zainteresować:
Moja metoda to pół na pół…pisanie „na zapas” oraz tworzenie „na żywo” gdy pojawia się ku temu określona sytuacja i wena 🙂 generalnie staram się trzymać zasady 2 teksty tygodniowo. Staram się więcej skupiać na promowaniu ich niż na samym tworzeniu 🙂
O, promowanie – bardzo wazny temat, na blogu jest nawet o tym tekst.
2 posty w tygodniu to bardzo optymalna liczba, ale czasami naprawde trudno utrzymać taki poziom.
Taa…jakoś nie jestem w stanie dwóch…ale jeden mam obowiązkowo 😉
Zadręcza mnie to od samego początku.
Ostatnio pisałam u siebie o nowej organizacji bloga – wszystko już mam zaplanowane, kalendarz uzupełniony, dokładnie wiem, co, kiedy i jak… Aż tu nagle pytania „Jak często twoi czytelnicy są w stanie czytać Twoje teksty? Czy jeśli będziesz publikować co 2 dni nie przejesz im się?” i moja głowa płonie 😮
Nie wiem, czy dobrze rozplanowałam częstotliwość postów na najbliższy czas. Ale chyba pozostaje mi jedynie sprawdzić wybraną metodę i ewentualnie wprowadzić zmiany, jeśli będzie źle.
Pewnie – najlepiej samemu testować!
Ja przy zbyt duzej ilosci tekstow (a duzo to juz dla mnie trzy teksty na blogu) zawsze boje sie ze ludzie zaczna miec efekt lodowki – beda sie bali ze zaraz im wyskoczysz jeszcze z lodowki i w efekcie zaczna sie odcinac od Twoich powiadomien, maili, etc.
Też się tego obawiam, że na dłuższą metę będzie to zbyt często 🙁
Ale cóż, dam sobie trochę czasu i zobaczymy, jaki będzie efekt.
Kiedyś też tak podchodziłam do pisania, będę pisać dużo to będzie dużo ludzi i jeszcze więcej zaangażowania. No niestety nie wypaliło. Pisanie tekstów 3 razy w tygodniu to nie było dla mnie ani dużo ani mało, chciałam żeby było często. I było. Do czasu, aż się wypaliła. Obecnie piszę 2 razy w tygodniu i jest opcjonalne. Jednak zauważam, że zdarza mi się w miesiącu taki tydzień, kiedy jestem w stanie wykrzesać z siebie tylko jeden sensowny tekst. Nie robię sobie z tego powodu wyrzutów – choć kiedyś byłby płacz i zgrzytanie zębów, że coś zawalam, a jeszcze kogoś zawodzę. Na blogu powinno się pojawiać tyle tekstów ile my jesteśmy w stanie napisać z chęcią i przyjemnością, bo kiedy zaczynamy iść na ilość to nasze chęci diametralnie spadają, a staje się to ciążącym obowiązkiem. Takie są moje doświadczenia. 🙂 A za pisanie codziennie podziwiam! 🙂
Dokladnie – za iloscia idzie poczucie ze pisanie stalo sie uciazliwym obowiazkiem. A przecież nie o to chodzi! Przeciez tworzenie bloga powinno byc ogromna frajda – szkoda to w sobie zabic narzucajac zbyt ostry rezim.
PS. mnie publikowanie codziennie tez po pol roku wypaliło zupełnie.
W środowisku blogerów wydaje mi się, że jest taka fetyszyzacja wpisów. Byleby dużo i jeszcze więcej. Przyznam, że ta pogoń trochę mnie dziwi. Są tacy, którzy uważają, że powinni pisać codziennie lub kilka razy w tygodniu ale czy rzeczywiście ma to sens? Robi się dużo wpisów kosztem jakości a z drugiej strony, czy czytelnicy chcą w ogóle codziennie czytać nowy wpis? Mają na to czas? Przyznam się, że obserwuje kilkanaście blogów w tym m.in i ten mam na swojej liście (bo prowadzę specjalną listę dzięki fajnej aplikacji, o której ostatnio pisałem na blogu) jednak miałbym trudności gdybym codziennie poświęcał czas na przeczytanie wszystkich artykułów 🙂 Jasne, że dużo zależy od specyfiki bloga. Ja staram się kłaść nacisk na jakość w artykułach. Mój idealny artykuł to taki, który daje konkretną wartość, do czegoś przekonuje czytelnika, daje mu podpowiedź dlatego też pozwalam sobie na mniejszą częstotliwość choć może czasem z braku czasu robię to za rzadko. Kiedyś zastosowałem taką technikę na innym moim blogu, że zanim powstał ja już miałem napisane artykuły dzięki czemu potem przez dwa miesiące miałem teksty na wpisy a mogłem skupić się na promocji w internecie 🙂 I to był dobry krok 🙂
O – super pomysl na końcu podajesz Patryk. Przygotowanie kilku wpisow na zapas, a potem koncentracja na konkretnych działaniach ktore pomoga nam wypromować te teksty. Bardzo mi sie to podoba – czasem jednoczesnie pisza, robiac zdjecia, promujac, publikujac czuje sie jak multiinstrumentalista na dopingu, i juz czasem nie wiem w co włozyc rece.
Cieszę się, że mogłem cie zainspirować 🙂 Dokładnie tak jest. Dochodzę do wniosku, że praca nad blogiem to praca na etat a do tego łączy wiele specjalności bo przydałoby się być w jednym copywriterem, designerem, fotografem, marketerem no i ekspertem od dziedziny, którą się zajmujemy 🙂
Staram się publikować 2-3 teksty w tygodniu. I też piszę na zapas, bo w tygodniu nie mam czasem czasu na pisanie. Z tym, że ja siadam w weekend i przygotowuję 2-3 teksty, czasem więcej jeśli mam wenę.
Dziko sprytnie chciałoby się powiedzieć 😉
Nie wiem, jak mogłam gdzieś przegapić tego posta na feedzie Bloglovinu. To naprawdę ważny temat!
Fajnie, że przedstawiłaś też, jak radzą sobie z tym inni blogerzy. Niedawno Jestrudo napisała u siebie, że prawie wszystkie swoje teksty za wyjątkiem chyba trzech, które napisała do tej pory (na koniec lutego), powstały jeszcze we wrześniu (!!!!!). Szokuje mnie to. Serio.
Widać, że wielu skutecznych blogerów stosuje tę strategię pisania na zapas.
Ja bym bardzo chciała tak umieć, bo czas to i nawet mam, jakieś zalążki dyscypliny też, ale pomysły – niekoniecznie. Co jest chyba wynikiem innego mojego problemu, a mianowicie braku wystarczającej spójności bloga i po prostu eksperymentowania z różnymi treściami, bo ja jeszcze nie wiem, czego od niego chcę. Na pewno nie mam w sobie tyle treści, żeby od jednego razu napisać osiem dobrych artykułów.
Co do właściwej częstotliwości – jako czytelnik akceptuję różne przerwy między wpisami tak długo, jak ktoś dostarcza mi dostatecznie wysoką jakość. Wolę rzadziej, a z większą przyjemnością 🙂
Skomentuję pod wpisem Natalii, bo mogłabym podpisać się pod całym tekstem. Zgadzam się, że wolę wysoką jakość niż 15 wpisów dziennie bez ładu i składu. Sama, przez pierwsze półtora roku pisania bloga, mogłam pisać co drugi dzień lub codziennie. Nie były to jednak długie teksty, nie potrzebowałam głębokiego reaserchu, żeby napisać coś z sensem. Teraz wolę odczekać i zebrać odpowiednie materiały, żeby napisać coś ciekawszego niż „hej, a to są trendy na ten rok, pooglądajcie sobie”.
U mnie najgorszy jest sam temat, bo mam ich kilka w rękawie, najchętniej napisałabym o wszystkim, ale brakuje mi jednego: CZASU. Pisanie na zaś byłoby chyba dobrym rozwiązaniem, nawet jeśli miałabym – podobnie jak Jest Rudo – napisać tekst na grudzień w kwietniu 😉
Dzięki za poradę!
Ja po próbach i błędach doszłam do wniosku, że najlepszym systemem dla mnie są dwa teksty tygodniowo. Jeden większy drugi mniejszy. Zawsze mam też jakieś przynajmniej napoczęte teksty na zapas i zdjęcia robię jednego dnia do kilku wpisów. Na razie ten system sprawdza mi się najlepiej, przy tym trybie życia, który teraz prowadzę. Co będzie dalej – zobaczymy :)))
Myślałam kiedyś o pisaniu „na przód” 😉 udało mi się to tylko raz … i tylko na 2 tygodnie 😉 obecnie tworzę raz w tygodniu i myślę o zwiększeniu częstotliwość do 2-3 razy;) dałaś mi do myślenia 😉
Zawsze uważałam, że liczy się jakość a nie ilość i tą zasadą kieruję się również w kwestii bloga. Sama też nie lubię zbyt częstych publikacji (jako czytelnik).
Pamietam, że kiedys publikowałam poniedziałek, środa, piątek, potem co dwa dni co wypadało różnie, a teraz (ze względu na dwa blogi) na socjopatce pisze dwa razy w tyg a na planowaniu kariery zazwyczaj raz w tygodniu. Wiec dalej wychodzi mi 3 na tydzień 🙂 ale jak wiesz blog jest dla mnie bardzo ważny i moge sobie czasowo na to pozwolić:)
Mysle ze pisanie tekstów na czarna godzinę jest spoko, kilka razy takie posty mnie uratowały, ale rzadko piszę na zapas – tylko wtedy, gdy mam wenę na kilka tekstów i sama nie wiem który
Jest ważniejszy 🙂
Prowadziłaś kiedys świetnego bloga! Świetny temat! Jezu, jaka szkoda, że juz nie robisz takich zdjeć i nie opisujesz ich na blogu! ?
Od pewnego czasu zaplanowałam sobie, że posty będę publikować w środy i niedziele. Mniej więcej spisałam pomysły na tematy, które mają się pojawiać w danym miesiącu i działam. Odkąd prowadzę bloga może 3 razy udało mi się napisać post z większym wyprzedzeniem 🙂 Z postami codziennymi chyba bym nie dała rady, zaś tak hurtowo – to musiałabym mocno się przycisnąć, też chyba masa wymówek by się od razu pojawiła 🙂
U mnie codzienne pisanie kompletnie nie wchodzi w grę. Piszę dość długie teksty i sporo nad nimi pracuję już po napisaniu. Stwierdziłam, że raz w tygodniu w zupełności wystarczy. Ale super by było umieć napisać cokolwiek na „czarną godzinę”. Chyba trzeba spróbować zrobić tak, żeby przynajmniej mieć jeden tekst do przodu 😉
Bardzo ciekawy tekst! U mnie właśnie najgorzej jest z regularnym działaniem. 🙁
Mysle, ze nie ma jednej, prawidlowej odpowiedzi na to ile i jak czesto powinnismy publikowac teksty. Ja staram sie to robic co dwa, trzy dni, ale czasami podczas wyjazdow zdarza mi sie przedluzyc okres ciszy. Jestem z grupy osob, ktora zawsze ma kilka tekstow na zapas. Nie pisze jednak ich jednego dnia, po prostu zapisuje szkice i dzieki temu latwiej mi ogarnac sie gdy mam bardzo duzo obowiazkow.
Ja nie potrafie sie zabrac za serie wpisow ze Stanow. To dla mnie taki wlasnie slon. 3 tysiace zdjec, dwa tygodnie do opisania… I tak to wlasnie odkladam od stycznia…
U mnie ostatnio z tym kiepsko, ale wolałam wykorzystać wenę na skończenie nowej powieści 🙂
Ja działam tak jak zawsze w życiu – wszystko na ostatnią chwilę 😉
Mam takie wrażenie ostatnio, że przy obecnej ilości blogów pojawia się tendencja „rzadziej a lepiej”. Niektórzy narzucają sobie częstotliwość pisania np. 2 razy w tygodniu, a potem wpisy są mało wartościowe. Fajny jest sposób Joasi, tylko po miesiącu przerwy trudno byłoby mi znowu „rozpisać się”.
Na początku blogowania tez wpadłam w tą pułapkę dodawania postów prawie codziennie. Później 3 w tygodniu. Z językiem na wierzchu stwierdziłam, że już dość tego. Przyznam, że niektóre teksty były dodawane na bloga tylko po to: „bo mam w tym tygodniu dodać 3 wpisy i koniec”. Trochę na siłę. Najlepiej kiedy jest flow, piszesz, cieszy Cię to. U mnie aktualnie 1 w porywach do dwóch postów w tygodniu 🙂
U mnie pisanie jest uzależnione od „zebranych” materiałów, czyli przeczytanej książki lub obejrzanego filmu. Staram się pisać raz na tydzień od jakiegoś czasu, bo nie chciałabym, żeby treści lifestylowe występowały częściej niż recenzje. Poza tym jak lubię jakieś blogi, to mam czas zaglądać na nie raz w tygodniu co najwyżej. Jakbym po tygodniu miała 10 postów, to i tak bym ich wszystkich nie przeczytała. Moim zdaniem 2 teksty w tygodniu to już dużo, żeby czytelnicy nadążali.
Staram się publikować 2 – 3 razy w tygodniu. Czasami jest to częściej. Przeważnie robię wpisy na zapas, ponieważ w tygodniu mam dla siebie 1 – 2 godziny dziennie.
Staram się publikować dwa razy w tygodniu. Ciągle sobie powtarzam, że pisanie na zapas to świetna sprawa, bo czasem bywa taki tydzień, że nic się u mnie nie pojawia. Trochę się poprawiłam i mam wiele szkiców, czasem połowę tekstu. U mnie największym problemem jest to, że wszystkie DIY, które robię zjadają za dużo czasu.
Tak sobie myślę, że mi napisanie jednego posta potrafi zająć naprawdę dobre kilka dni. Czasem samo przeczytanie materiałów, na bazie których zamierzam pisać, to dwa tygodnie. Do tego dochodzi samo pisanie, wymyślanie przykładów, obliczenia, rysunki…
Wydaje mi się więc, że wszystko bardzo zależy od tematyki bloga. Nie ujmując nic nikomu – teksty o codziennych rzeczach pisze się łatwo. Teksty naukowe, techniczne, które wymagają wielu analiz – nie da się publikować codziennie, a często i raz w tygodniu są wyzwaniem.
Mój system mi się nie podoba, bo piszę wtedy, kiedy mam czas i publikuję czasem raz na tydzień a czasem raz na miesiąc. Planuję to poprawić, ale wszystko wciąż w fazie planów 😉
Pozdrawiam, Krystyna Piątkowska
Krystyna, prowadzisz bardzo specjalistycznego bloga, nic dziwnego wiec ze pisanie tekstow zajmuje ci znaczenie wiecej czasu niz innym. Ale tez mysle ze – tak jak napisałam w artykule – Twoi czytelnicy nie oczekują że co dwa dni zaskoczysz ich nowym artykułem 😉
Trzymam kciuki za to zebyś pisąła częściej – a dokładniej tyle, żeby samej czuc się z tym dobrze.
Dzięki wielkie.
Większość moich czytelników liczy na to, że znajdą na blogu konkretne informacje, podane w przystępny sposób, które pomogą im się przygotować do egzaminu ze statystyki 😉
Ale z mojego punktu widzenia, chciałabym pisać częściej i bardziej regularnie, bo to pomaga mi samej w zmobilizowaniu się.
Krystyna Piątkowska
Podoba mi się, że poruszyłaś ten temat i zebrałaś w jednym miejscu różne podejścia. Ja od niedawna zaczęłam publikować artykuły. Od razu miałam postanowienie pisania tesktów tylko wtedy, kiedy mam coś do powiedzenia oraz mam czas, by napisać wartościowy tekst. Spotkałam się w tedy z opiniami: „no jak to, tak rzadko”? ALbo: tak się nie pisze, pisz częściej a mniej. Otóż nie mam zamiaru zmieniać mojego sposobu pisania, bo tak czuję się dobrze i jestem autentyczna:) Myślę, że najważniejszy jest cel, który przyświeca autorowi – po co właściwie blog ma istnieć? Do kogo chcemy trafić? W mojej sytuacji myślę, że najlepszym wyjściem jest napisanie tekstów „na zapas”.
Klaudia – najwazniejsze żebyś Ty sama dobrze sie z tym wszystkim czuła. Lubisz pisac kiedy przyjdzie wena – nie widze przeciwskazań żeby tak własnie pracować.
U mnie sie to nie sprawdza, bo łatwo się blokuję – jak długo mi z czymś nie idzie (nie mam weny), to zaczynam odkładac, prokrastynować, wymyślać sobie działania zastępcze – byle tylko nie zająć się tym czym „powinnam”.
Gdy zakładałam bloga i wszędzie prawie czytałam o regularnym pisaniu, planowaniu postów, pisaniu na zapas itp. – to już wtedy wiedziałam, że u mnie tak nie będzie. Owszem, mam zapisane pomysły „na zapas”, ale tylko pomysły. Mam parę artykułów zaczętych – które w każdej chwili mogę dokończyć. Ale najlepiej pisze mi się spontanicznie, zwłaszcza pod wpływem jakiegoś „motywatora”. Przekonałam się też, że częste pisanie – wcale nie wpływa na zaangażowanie czytelników. Czasem lepiej odświeżyć coś starszego, co już leży na dnie archiwum, niż pisać cokolwiek, bo trzeba.
O – zdecydowanie czeste publikowanie artykułów na blogu nie przekłada się na zaangażowanie. nasi czytelnicy też mają jakieś życie, a nasza ciągła obecność w ich życiu, kolejne posty, etc może sprawić że zaczną dostawać wysypki na nasz widok.. trochę jak w tym kawale gdzie człowiek boi się otworzyć lodówkę, bo boi się ze wyskoczy z niej jakiś polityczny wataszka.
Wszystko pewnie zależy od rodzaju bloga. Może ewidentnie zarobkowe powinno się pisać regularnie, z planem itp. Sama najchętniej czytam te pisane spontanicznie, z serca. Mam kilka takich ulubionych i mogę spokojnie czekać na nowy wpis nawet przez miesiąc czy dwa 🙂
Publikowałam raz w tygodniu i tak staram się robić. Dwa razy w tygodniu zabiera mi połowę weekendu, a pracuję na etacie i chciałabym też zrobić coś dla siebie i… domu. Czas nie jest z gumy niestety 🙁 Mimo wszystko raz w tygodniu daje mi odpowiedni czas na wartościową treść. A posty na zapas… bomba 🙂
Ostro walczyłam o te wa posty w tygodniu, ale tak jak piszesz – czas nie jest z gumy, a jak się pracuje na etacie, to już naprawdę zaczyna się robić ciężko. Dlatego ostatnimi czasy tez wolę publikowac raz w tygodniu, a bardziej skoncentrowac się na promocji dotychczas napisanych tekstów.
Hej, ja pisze teksty na zapas, w sytuacjach, które temu służą, np w Samolocie badź pociagu w Evernocie. Szkice postów powstają same jestem offline nic mi nie przeszkadza, a ja wiem, że to jest czas dokładnie na to działanie. wpisy zaś powstają zgodnie z zaplanowana wcześniej listą. Po powrocie mam czas, żeby poprawić posty i wybrać zdjęcia. Tworzenie wpisów na zapas to niezwykłe ułatwienie.